Logo

Modlitwa i wylanie Ducha Świętego umożliwia praktykowanie pewnej postawy serca. Ta postawa jest dosyć prosta. Mówiąc o niej, posłużę się przykładem św. Teresy z Lisieux. Św. Teresa stała się jedną z największych świętych współczesnych czasów. Ojciec Święty ogłosił ją Doktorem Kościoła. Jest to bardzo ważne wydarzenie o znaczeniu proroczym. Kościół chce, byśmy stali się bardziej uważni na nauczanie Teresy. A ma ona wiele do powiedzenia, bo doprowadza do istoty Ewangelii - do jej prostoty, ale też piękna i głębi. Będziemy musieli odnaleźć w sobie prostotę, ponieważ sprawy Boże są proste, ale jednocześnie bardzo głębokie i bogate. Wierzę, że podążanie drogą świętości jest w gruncie rzeczy bardzo proste. Św. Teresa pomoże nam to zrozumieć. Stała się wielką świętą. Zapytajmy więc o tajemnicę jej świętości.

Miała trudne dzieciństwo. Gdy skończyła 4 lata, zmarła jej matka. Doświadczyła bardzo głębokiego zranienia i bólu. Jest więc bliska wszystkim nieszczęśliwym ludziom naszych czasów, którzy zostali zranieni w sferze miłości. Wstąpiła do Karmelu w wieku 15 lat, zmarła mając lat 24.

W jednym z rękopisów Teresa mówi do swojej przełożonej: „Wiesz, Matko, że od zawsze pragnęłam być świętą”. To prawda, już od najmłodszych lat pragnęła być świętą. Chciała kochać Jezusa tak mocno, jak to tylko możliwe. Chciała być pożyteczna dla Kościoła. Pragnienie to było w jej sercu bardzo mocne.

To bardzo ważne, aby mieć w sercu takie pragnienie. Trzeba prosić Pana, aby wzbudził w nas pragnienie świętości, ponieważ Bóg daje nam to, czego pragniemy. Pragnienie świętości jest rzeczą najważniejszą. Mogłoby się to wydawać rzeczą zbyt wielką, ale jeśli pragniemy tego daru, Bóg nam go udzieli. Św. Teresa pragnęła być świętą. Z tym pragnieniem w sercu wstąpiła do Karmelu i czyniła wszelkie możliwe wysiłki aby to osiągnąć. Lecz niestety, ciągle doświadczała, że jej się to nie udaje. Oto, co mówi: „Niestety, kiedy porównywałam się ze świętymi, to stwierdzałam nieustannie, że między nimi a mną istnieje ta sama różnica, co między górą, której szczyt ginie w niebiosach, a zabłąkanym ziarnkiem piasku deptanym stopami przechodniów”. Teresa doświadcza, że między tym, czego pragnęła, a tym, co była w stanie uczynić, była przepaść. Myślę, że wszyscy doświadczamy słabości i ułomności, które sprawiają, że pomimo pragnienia i dobrej woli, jest dla nas rzeczą niemożliwą wzrastać tak, jakbyśmy chcieli. W jaki sposób zareagowała Teresa? Pragnęła świętości, doświadczała, że było to niemożliwe. Mogłaby więc się zniechęcić, ale nie uczyniła tego. W swoim Dzienniczku pisze: „Nie zniechęcałam się jednak, dobry Bóg nie wzbudzałby pragnień, które nie mogą się spełnić. A zatem, pomimo że jestem tak mała, mogę pragnąć świętości”.

To coś pięknego. Widzimy tu postawę zaufania. Teresa pragnie świętości, pragnie w nieskończony sposób kochać. Pragnie kochać Jezusa całym swoim jestestwem. Pragnie kochać Kościół. Spotyka się ze swoją słabością. Nie poddaje się jednak zniechęceniu. Wierzy głęboko, że jej pragnienie pochodzi od Boga ponieważ zawsze nosiła Go w swoim sercu. To, że nasza świętość jest wolą Boga odnajdujemy w Piśmie Świętym: „Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (1P 1,16). Pewnego dnia Teresa spowiadała się jezuicie i wyznała, że chciałaby stać się równie wielką świętą jak Teresa z Avila. Kapłan się przestraszył i powiedział, że to pycha. Teresa jednak odpowiedziała mu: „Czyż nie jest tak napisane w Ewangelii: „Bądźcie doskonali jak Ojciec wasz jest doskonały?”

Czy Bóg nie przesadza? On nie żąda, byśmy byli świętymi jak św. Teresa z Avila, ale jak On sam!

 Pragnienie świętości

 Tak więc Teresa chce być świętą i ma pewność, że jej pragnienie świętości pochodzi od Boga. Wie też, że Bóg jest sprawiedliwy, co dla niej nie oznacza, że za dobre wynagradza a za złe karze, ale że On jest Bogiem wierności i prawdy. Jeżeli Bóg nas o coś prosi, daje nam do tego stosowną łaskę. Teresa nie poddaje w wątpliwość swego pragnienia świętości. Nam się to zdarza. Czasami, po nawróceniu, możemy mieć wielkie pragnienie świętości. Potem stwierdzamy naszą słabość i zniechęcamy się. Pozwalamy, żeby to pragnienie wygasło.

Zdarza się to także w życiu zakonnym. Kiedy ktoś wchodzi do nowicjatu, pragnie od razu stać się wielkim świętym. Po kilku latach życia zakonnego coraz bardziej i bardziej pomniejsza swoje ambicje. Potem chce być już tylko dobrym zakonnikiem. Myślę, że wszyscy przechodzimy przez podobne doświadczenia. Najważniejszą rzeczą jest zachowanie pragnienia świętości. Po prostu, im bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy w stanie stać się świętymi, tym bardziej trzeba tego pragnąć. Taka właśnie postawa szczególnie poruszy Boże serce. Bóg udzieli nam tej łaski, ponieważ w Nim złożymy naszą nadzieję. Oto co mówi św. Teresa: „A zatem, pomimo że jestem taka mała, mogę pragnąć świętości. Nikt nie może mi tego odebrać”.

Bardzo często ludzie, którzy nas otaczają, oskarżają nas mówiąc: „Jesteś taki, czy inny”, „Jesteś zły, niewierny”. W skutek tego zniechęcamy się i słabnie nasze pragnienie świętości. Ważne jest by każdy mógł te słowa odnieść do siebie: „Pomimo, że jestem taka mała”. Pomimo moich wad, grzechów „mogę pragnąć świętości”, ponieważ to Bóg jest na tyle potężny, aby uczynić ze mnie świętego. Tak więc pragnienie świętości nie jest wcale pychą, ale przede wszystkim zaufaniem w moc Bożej łaski. Jest ona na tyle potężna, by pochylić się ku największemu z grzeszników. Oto widzimy, w jakim momencie znajduje się Teresa. Mówi, że może pragnąć świętości, pomimo słabości.

Ale jak to uczynić? W tym właśnie leży problem.

 Winda do nieba

 „Co prawda wzrastać, to dla mnie rzecz niemożliwa, muszę więc znosić siebie taką jaka jestem z wszystkimi swoimi wadami” - pisze święta Teresa. Jest to prawda. Myślę, że wszyscy odczuwamy, iż nasze własne wysiłki nie wystarczają, aby nas zmienić. Człowiek nie może wzrastać opierając się jedynie na własnych siłach. Jakie więc jest rozwiązanie? Teresa je znalazła i mówi o tym, posługując się obrazem. Żyła pod koniec XIX w., były to czasy wielkich wynalazków. W tym właśnie czasie wynaleziono windę. Widziała windę, kiedy była ze swoim ojcem w Rzymie. Miała wtedy 15 lat i musiała się dobrze bawić ze swoją siostrą Celiną jeżdżąc w górą i w dół. Wystarczyło nacisnąć guzik i hop! Oto, co Teresa pisze: „Chcę jednak szukać sposobu, żeby dotrzeć do nieba małą drogą, prostą, krótką, małą drogą zupełnie nową. Żyjemy w dobie wynalazków. Obecnie żeby wyjść na piętro nie trzeba używać schodów. U ludzi bogatych zastępuje je świetnie winda. Chciałabym więc znaleźć taka windę, która uniosłaby mnie aż do Jezusa. Jestem bowiem zbyt mała, aby piąć się do góry po stromych schodach doskonałości. Sama przy pomocy moich własnych wysiłków nie potrafię tego zrobić, a więc muszę znaleźć windę, która mnie dowiezie do Boga”.

Teresa starała się znaleźć odpowiedź na to pytanie w Piśmie św. Takie postępowanie nie było zbyt częste. W tamtym czasie nie czytano Pisma św. na codzień. Teresa nigdy nie miała całej Biblii w rękach, ale bardzo starała się karmić swoją duszę Słowem Bożym i o tę łaskę za jej pośrednictwem możemy także prosić, bo Pismo św. zawiera wiele tajemnic miłości, które Bóg objawia prostaczkom.

Dalej św. Teresa pisze: „Poszukiwałam w świętych księgach czegoś, co wskazałoby mi tę windę i tak wpadłam na te słowa mądrości odwiecznej: „Maluczki niech przyjdzie do Mnie” (Prz 9,4). Teresa odnalazła się w swojej słabości, w swoim ubóstwie. Tym, co ją szczególnie uderzyło, było słowo ‘maluczki’ (w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia ‘prostaczek’). „Znalazłam to, czego szukałam”. „Kto szuka, znajduje” (Mt 7,8; Łk 11,10) - mówi Ewangelia. Teresa stara się postawić pytanie: Kim jest maluczki i co Bóg dla niego czyni? Dla niej ‘maluczki’ to chrześcijanin, który pragnie z całego serca kochać Boga i bliźniego, który chce wzrastać w świętości, służyć Panu i Kościołowi, cierpi zaś jednocześnie z powodu swojej małości i niemocy. Co Bóg dla niego czyni? Nieustannie go pociesza. „I chcąc wiedzieć, mój Boże, co zrobisz dla tego, który odpowie na Twoje wezwanie, szukałam dalej. I oto co znalazłam: „Jak matka tuli własne dziecko, tak i Ja tulił was będę i będę pieścił was na kolanach”(por Iz 66,12n). Jest to piękny tekst wyrażający miłość i czułość Boga, który bierze maluczkiego, nosi go na sercu, przytula i pociesza, który go kołysze. „Ach! Nigdy nie spotkałam słów bardziej serdecznych, bardziej śpiewnych, które tak by mnie ucieszyły. Windą, która mnie wzniesie aż do nieba, są Twoje ramiona, Jezu”.

Teresa zrozumiała wtedy, że to maluczcy są uprzywilejowani, ponieważ to właśnie ich Bóg weźmie, przytuli do serca. Innymi słowy małość, z powodu której Teresa tak cierpiała, stała się jej przywilejem. Odkrycie to dokonało wielkiej przemiany w jej życiu.

Właśnie dzięki temu odkryciu została Doktorem Kościoła. Na czym polega doktorat św. Teresy? Bóg otwiera dla nas drogę świętości. Otwiera ją dla wszystkich ubogich, dla wszystkich prostaczków, dla wszystkich, którzy czują się niezdolni do świętości.

 Dwie przemiany

 Myślę, że w naszej drodze do świętości każdy musi przejść dwie przemiany. Pierwsza, polegająca na tym, że oddajemy się całkowicie Bogu. Przestajemy już pragnąć rzeczy tego świata, a zamiast nich, w centrum naszych pragnień, umieszczamy Boga. Pragniemy odpowiedzieć na nasze chrześcijańskie powołanie, powołanie do miłości i świętości. To jest pierwsza i niezbędna przemiana, więc jeżeli ktoś jej jeszcze nie przeżył, prośmy o nią Pana. Druga przemiana doprowadzi nas do świętości. Ona polega na tym, że nauczymy się akceptować swoją słabość, że zamiast się nią zniechęcać, odkryjemy, że jest ona przywilejem. Do tego potrzebna jest rzeczywiście Łaska Ducha Świętego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt. 5,3). Jest to centrum Ewangelii. Teresa zrozumiała, że jej małość to przywilej, ponieważ Bóg unosi tych najmniejszych i tuli ich do serca, a windą wiozącą do nieba są ramiona Jezusa. I tak kończy: „A w tym celu nie potrzebuję wcale wzrastać, przeciwnie, trzeba bym pozostała mała, żebym stawała się coraz mniejszą. Boże mój, przerosłeś moje oczekiwania, a ja chcę śpiewać Twoje miłosierdzie”.

 Stańcie się jak dzieci!

 Postarajmy się lepiej zrozumieć, co Teresa chce przez to powiedzieć. Ona odkryła „sposób na świętość”, bo pozostać małą i stawać się małą w jeszcze większym stopniu, to sposób na przyciąganie działania Ducha Świętego. Na tym polega tajemnica dziecięctwa duchowego, którą odnajdujemy również w Ewangelii: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3). Zasługą Teresy jest to, że pozwoliła nam lepiej zrozumieć, co oznacza w Ewangelii być małym dzieckiem. Spróbujmy to teraz wyjaśnić. Teresa kierowała się intuicją, że bycie małym jest przywilejem, bo Pan tych małych wprowadza do swego królestwa. Co znaczy jednak być małym? Nie chodzi o infantylizm. Bycie małym to postawa serca, postawa dziecięctwa duchowego, którą trzeba codziennie praktykować. Dopiero wtedy staniemy się bardziej podatni na działanie Ducha Świętego - pozwolimy Mu działać w naszym życiu w sposób pewny, skuteczny, niezależnie od tego, czy będziemy odczuwać to działanie, czy nie. W postawie dziecięctwa duchowego odnajdujemy takie cechy: pokorę, zaufanie, miłość i wdzięczność.

POSTAWA DZIECIĘCTWA  DUCHOWEGO

 Pokora

 Czym jest pokora? Spotykamy się tu z dwoma jej aspektami. Na początku trzeba wyeliminować fałszywą definicję pokory. Pokora nie jest złym myśleniem na swój temat. Nie jest też gardzeniem sobą, gdyż pogarda wobec siebie samego jest pewną formą pychy.

Prawdziwa pokora jest zgadzaniem się na swoje słabości i ograniczenia, akceptowaniem siebie takiego, jakim jestem. Tak rozumiana pokora nie jest wcale łatwa. Wiemy bowiem, że gdy w naszym życiu ujawnia się jakaś słabość, gdy spotykamy się z niepowodzeniem, kiedy popełniamy błędy, upadamy, wtedy ogarnia nas smutek, zniechęcenie, złość, tymczasem trzeba wtedy prosić Pana o łaskę pokoju i przyjęcie naszych słabości.

Życie chrześcijańskie jest w pewien sposób paradoksalne. Powinniśmy mieć w sobie wielkie pragnienie przemiany, świętości, a równocześnie zgadzać się na siebie. Przemianę może w nas uczynić Duch Święty wtedy, gdy zaakceptujemy swoje ograniczenia, bo tylko wtedy Duch Święty będzie miał do nas dostęp. Jest to coś bardzo ważnego. Myślę, że w życiu duchowym często tracimy czas, ponieważ nie akceptujemy siebie. Bywamy rozczarowani, martwimy się naszymi ograniczeniami, chcielibyśmy być kimś innym, potężniejszym, mocniejszym, mieć więcej zalet, nie mieć swoich wad, pokus itp. Po prostu tracimy czas na marzenia o tym, by być kimś, kim nie jesteśmy. Trzeba zrozumieć jedną rzecz. Duch Święty jest wielkim realistą. Wie, że osoba, do której On przychodzi nie jest idealna. Jestem nią po prostu ja, taki, jaki jestem ze wszystkimi moimi wadami i ograniczeniami. To „ja” jest terenem działania Ducha Świętego, a nie moje marzenia. Jeśli zaakceptuję to, kim jestem, pozwolę Duchowi Świętemu zmieniać moje serce.

Tym, co bardzo często przeszkadza działaniu łaski Ducha Świętego w moim sercu, jest ta słabość i grzeszność, z powodu której nie akceptuję samego siebie.

 Przyjąć własną słabość

 Św. Teresa zachęca nas do zaakceptowania siebie, do przyjęcia swojej słabości. Jest to niełatwe. Jest w nas dużo pychy. Chcielibyśmy być doskonali, zadowoleni z siebie, chcielibyśmy, by wszyscy nas podziwiali. Dlatego trudno nam zgodzić się na własną ułomność. Wystarczy popatrzeć jak reagujemy, gdy popełniamy jakiś błąd.

Chcę przytoczyć dwa zdania z listu św. Teresy do jednej ze swoich sióstr. W tym liście opisuje odkrycie swego powołania. „Moim powołaniem jest być miłością w sercu Kościoła”. Jest to nadzwyczajny tekst. Teresa wyraża w nim całą swą miłość do Boga. Pojawiają się tam słowa pełne żaru miłości. Teresa mówi, że chciałaby być apostołem, kapłanem, chciałaby ewangelizować całą ziemię, służyć Panu na wszelki możliwy i wyobrażalny sposób, chciałaby być męczennikiem. Wyraża w ten sposób swoje pragnienie kochania do szaleństwa, które jest obecne w jej sercu. Gdy siostra, do której Teresa pisała, przeczytała ten list, uznała, że jest piękny, bardzo budujący, godny podziwu, ale dla niej zniechęcający. Powiedziała do Teresy: „Tak, Ty masz pełne żaru pragnienia, kochasz Jezusa do szaleństwa, ale ja nie mam takich pragnień. Czuję się uboga, taka letnia. Gdy czytałam te strony wypełnione ogniem miłości, dopadł mnie ogromny smutek, ponieważ ja nie kocham Jezusa tak, jak ty Go kochasz”. Teresa szybko odpisała siostrze, mówiąc: „Nie mam żadnych problemów, żeby udzielić Ci na to odpowiedzi. Po prostu nie zrozumiałaś, co chciałam Ci powiedzieć. To prawda, że ja mam tak wielkie pragnienia. To prawda, że w tym momencie odczuwam tak wielki zapał, ale to Bóg dał mi ten dar. Jest to bogactwo, którego udzielił mi sam Bóg, ale jest to bogactwo, które mogłoby mnie uczynić niesprawiedliwą”.

To jest prawda. Kiedy sami jesteśmy wypełnieni żarem miłości, czasami możemy oceniać i osądzać innych, którzy tego żaru w swoim sercu nie mają. Bardzo często takie bogactwa duchowe sprawiają, że stajemy się niesprawiedliwi wobec innych. I oto co mówi Teresa:

„Nie najważniejszą rzeczą są uczucia pełne zapału, pełne żaru, nie one najbardziej podobają się Jezusowi. To, co najbardziej Mu się podoba, to fakt, że widzi, iż ja kocham moją małość, moją słabość i podoba Mu się to ślepe zaufanie, które pokładam w Jego miłosierdziu. To mój jedyny skarb. I ten skarb może być twoim: kochać swoją słabość i mieć ślepe zaufanie w Jego miłosierdzie”. Oto, co czyni Teresę tak miłą Jezusowi.

Kilka zdań dalej pisze: „Pozostańmy daleko od wszystkiego, co jaśnieje, co błyszczy, kochajmy to, że niczego nie odczuwamy. Będziemy wtedy ubodzy w duchu. Ubogi w duchu to taki, który nie zniechęca się swoją słabością, lecz uczy się stopniowo uważać ją za łaskę. A więc będziemy ubodzy w duchu. Wtedy Jezus przyjdzie, by nas znaleźć, niezależnie od tego, jak daleko jesteśmy. Och! Jak bardzo chciałabym sprawić, żebyś zrozumiała, co odczuwam. Tylko zaufanie i nic poza zaufaniem nie powinno nas prowadzić do miłości”.

Jest w tym coś bardzo pięknego, prostego, a zarazem bardzo głębokiego. Winniśmy to właśnie wprowadzać w czyn. Ten, kto akceptuje swoją słabość, kto się nie zniechęca, bo ufa Bogu, ten wszystkiego oczekuje od Jego miłosierdzia. Pewnego dnia, do tej właśnie osoby, przyjdzie Jezus, by ją znaleźć i przemienić miłością. Duch Święty rozpali ogień w jej sercu i doprowadzi ją do szczytów miłości i świętości. Tylko ten, kto rzuca się w ramiona Ojca jak małe dziecko i zgadza się na swoją słabość, zostanie napełniony Duchem Świętym. Tak mówi też Pismo: „Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje” (1Ptr 5,5). Tak więc pokora jest dla nas najpewniejszym źródłem łaski Ducha Świętego.

To samo powtarza Maryja w hymnie „Magnificat”. Ona nie mówi, że Pan zwrócił swe oczy na zalety i cnoty swej służebnicy, ale na Jej uniżenie. Pokora polega na tym, że w pełen pokoju i zaufania sposób przyjmujemy nasze ograniczenia, ponieważ wiemy, że dla Boga nie stanowią one żadnej przeszkody, przeciwnie, On posłuży się nimi dla swojej chwały. Znakiem, że jesteśmy pokorni jest to, że się nie zniechęcamy. Mała św. Tereska mówi, że małe dziecko często upada, ale nie czyni sobie z tego powodu krzywdy. Tak więc, kiedy jesteśmy pokorni, często upadamy, ale nie czynimy sobie z tego powodu krzywdy, ponieważ nie zniechęcamy się. Przyjmujemy swoją ułomność i słabość, i natychmiast, z pełnym zaufaniem dziecka, rzucamy się w ramiona dobrego Boga.

 Wszystko pochodzi od Boga

 W pokorze jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt. Polega on na tym, że nie przypisujemy sobie dobra, które czynimy. Na szczęście w naszym życiu istnieją nie tylko same słabości. Bóg posługuje się nami, czyni w naszym życiu piękne rzeczy. Oczywiście, należy uznać dobro, które pojawi się w naszym życiu. Trzeba być za nie wdzięcznym, bo Bóg jest jego źródłem, ale nie powinniśmy się nim chlubić. Być pokornym to uznać, że wszelkie dobro, które czynimy pochodzi od Boga

Co dzieje się, kiedy nie jesteśmy pokorni? Gdy stajemy wobec naszych błędów, to zniechęcamy się. Kiedy zaś czynimy coś dobrego, jesteśmy z siebie zadowoleni i posługujemy się wtedy naszymi zaletami i zasługami, żeby wynieść się ponad innych. Często pogardzamy lub potępiamy wszystkich, którzy nie żyją podobnie jak my i to też jest przejaw pychy. Najbardziej powszechnym przejawem pychy jest osądzanie bliźnich. Kiedy zaczynamy osądzać innych, uważamy, że to my jesteśmy lepsi.

Wszystko, co dobre w naszym życiu zostało nam dane przez Boga. Nie powinniśmy więc czynić sobie z tego bogactwa środka do wywyższania się. Nasze bogactwo nie może prowadzić do niesprawiedliwości wobec naszych braci i sióstr przez potępianie ich i oskarżanie. Należy pamiętać, że właśnie pycha najczęściej wprowadza podziały w naszych wspólnotach i grupach modlitewnych. Oceniamy i osądzamy siebie nawzajem a to niszczy wzajemną miłość.

Prośmy wiec Pana, żebyśmy w naszym życiu nie przywłaszczali sobie dobra, którego Bóg nam udzielił, ale dziękowali za nie. Prośmy, abyśmy z pełnym zaufaniem w moc Bożego miłosierdzia przyjmowali nasze ograniczenia i z pustymi rękami ubogiego w duchu przychodzili do Pana wiedząc, że tylko On ma moc przemieniać nasze życie

Nie ma nic potężniejszego, żeby „przyciągnąć” łaskę Ducha Świętego, jak pozwolić Bogu, by w nas pracował i przemieniał stopniowo nasze serca, by w nich umieścił płomień swojej Miłości. Serce pełne pokory staje się sercem, które potrafi kochać, bo pokora jest glebą, na której może wzrastać miłość.

 Zaufanie

 Drugi aspekt dziecięctwa duchowego to zaufanie. Teresa kładzie na to bardzo wielki nacisk. Dzięki niemu możemy wszystko otrzymać od Boga. Myślę, że u podstaw tego odkrycia św. Teresy było odkrycie prawdziwego oblicza Boga. W tamtych czasach kładziono wielki nacisk na Bożą sprawiedliwość i surowość. Bardzo wiele osób było naznaczonych piętnem obawy przed Bożą karą. Teresa natomiast odkryła, że Bóg jest Ojcem, a miłość Boża jest miłosierna. Oczywiście, w Bogu jest sprawiedliwość, ale jest ona także przejawem Jego miłosierdzia. Teresa pisze: „Ufam Bożej sprawiedliwości, tak samo, jak Bożemu miłosierdziu. Powiedzieć, że Bóg jest sprawiedliwy, to stwierdzić, że On zdaje sobie sprawę z tego, że jesteśmy ułomni, że jesteśmy pyłem i nie gorszy się naszymi słabościami.” Teresa stała się przez to wielkim prorokiem Bożego miłosierdzia.

Teresa na nowo odkryła, że Bóg jest Ojcem pełnym miłości wobec swoich dzieci. Jest wszechmogącym Stwórcą, ale równocześnie istnieje w Nim pewna słabość, taka sama słabość, jaka istnieje w sercu ojca wobec własnych dzieci. On nie jest w stanie opierać się zaufaniu swego dziecka. Zawsze będzie nim głęboko poruszony, dotknięty. Widzimy więc środek, dzięki któremu możemy wszystko od Boga otrzymać - „wziąć Go na zaufanie”. Teresa bardzo daleko zaszła w tej dziedzinie. Dużo mówiła o zaufaniu, które jest wielką śmiałością. Przede wszystkim zaś je praktykowała i dzięki temu stała się świętą i Doktorem Kościoła.

Teresa w liście do pewnego kapłana, tłumaczy, co znaczy, że Bóg jest Ojcem:

„Chciałabym wytłumaczyć ci poprzez takie bardzo proste porównanie, w jaki sposób Bóg miłuje dusze nawet bardzo niedoskonałe, które Mu się powierzają. Zakładam, że jakiś ojciec ma dzieci, które są bardzo przebiegłe, które dużo rozrabiają. Przychodząc pewnego dnia, żeby je ukarać, widzi jedno, które oddala się, trzęsąc się ze strachu. Natomiast brat tamtego rzuca się w ramiona ojca i mówi, że bardzo żałuje, iż wyrządził mu tyle przykrości i że go kocha. Żeby to udowodnić, obiecuje, że od tej pory będzie grzeczny. Potem prosi swego ojca, żeby ukarał go pocałunkiem. Czy serce szczęśliwego wówczas ojca byłoby w stanie ukarać dziecko?” 

 Rzucić się w ramiona Ojca

 Trzeba po prostu ująć Boga za serce zaufaniem. Wtedy Bóg nie może się oprzeć. Nawet jeżeli jesteśmy biedni, ubodzy i bardzo często upadamy, ale ma-my ufność w Jego miłość i przebaczenie, to On nam przebaczy i ukarze nas swoimi pocałunkami. A cóż to są pocałunki Boga? To właśnie wylanie Ducha Świętego.

Trzeba to zaraz wprowadzić w życie. Tak więc następnym razem, gdy narozrabiamy, kiedy znowu upadniemy, popełnimy błąd, którego będziemy się wstydzili, to zamiast chować się w ciemnym kąciku, rzućmy się w ramiona Ojca i powiedźmy Mu: „Panie! Kocham cię, mimo mojej nędzy. Proszę Cię, ukarz mnie swoim pocałunkiem i poślij do mnie swego Ducha Świętego, wypełnij mnie swoją miłością”. Tylko to może nas przemienić.

Myślę, że naszym częstym błędem jest fakt, iż kiedy odczuwamy naszą nędzę i grzech, odsuwamy się od Boga, zaniedbujemy modlitwę i nie mamy odwagi stanąć przed Panem. Jest to błąd, bo cóż innego może nas uzdrowić niż Jego miłość? Kto może nam przebaczyć? Nie otrzymamy uzdrowienia poprzez oddalenie się od Boga, lecz wręcz przeciwnie. Dopiero rzucając się w ramiona Ojca doznamy uzdrowienia i otrzymamy przebaczenie. Nie ma jakiś wielu metod, żeby zostać oczyszczonym z grzechu. Wystarczy rzucić się w ramiona Ojca. Nie jest to zbyt skomplikowane, to tylko kwestia zaufania. Czy wierzymy, że Bóg nas wystarczająco kocha, żeby nam całkowicie przebaczyć, by przyjąć nas jako swoje dzieci, nawet jeżeli jesteśmy tacy nędzni i grzeszni? Tereska powie również, że tym, co najbardziej rani serce Pana, nie są nasze upadki, ale brak zaufania. Siostra Faustyna powtórzy później to samo. Nie mamy prawa nadawać ograniczeń Bożemu miłosierdziu, a miłosierdzie przychodzi wraz z naszym zaufaniem. Im większe jest nasze zaufanie, tym większe Boże miłosierdzie. To samo mówi święty Jan od Krzyża: „Otrzymujemy od Boga tyle, ile od Niego oczekujemy”. Otrzymujemy to, na co czekamy. Jeżeli oczekujemy od Niego przebaczenia, miłosierdzia, to właśnie to zostanie nam udzielone. Te same słowa są również w Ewangelii: „Według wiary waszej niech wam się stanie” (Mt 9,29). Prośmy Pana, aby coraz bardziej otwierał nasze serca na zaufanie, na zaufanie wobec Jego miłosiernej miłości. Na tym polega droga świętości. Właśnie takie zaufanie przyniesie oczyszczenie i wyzwolenie naszych serc.

 „Nigdy nie wątp w Boże Miłosierdzie!”

 Zaufanie powinno znajdować się w centrum naszego życia duchowego. Dotyczy ono wielu dziedzin - na przykład zaufanie Opatrzności, zaufanie w przebaczenie Boga. Myślę, że zaufanie powinno być dla nas powietrzem, w którym żyjemy i którym oddychamy jako chrześcijanie. Nasza walka duchowa polega na tym, że będziemy starali się cały czas pozostawać w zaufaniu i nigdy się nie zniechęcać, nawet jeżeli uczynimy najgorsze z możliwych głupstw.

Jest w regule św. Benedykta bardzo piękny tekst, w którym św. Benedykt mówi, co mnich powinien czynić. Są tam zawarte praktycznie wszystkie przykazania z Pisma świętego: a więc nie kraść, być miłosiernym, być cierpliwym itd. Św. Benedykt mówi mnichowi, co ma robić, wymienia wszystkie wysiłki, które powinien podjąć. Jest tych punktów 74, a ostatni jest następujący: „Nigdy nie wątpić w Boże miłosierdzie!” Gdyby mnich podjął wszystkie wysiłki, jakie tylko można sobie wyobrazić, to oczywiście nic by z tego nie wyszło, jeśliby zwątpił w Boże miłosierdzie. Rzeczą, na którą może liczyć każdy z nas, jest to, że swoje zbawienie znajduje w Bożym miłosierdziu. Nie znajdzie tego zbawienia nigdzie indziej.

Jak można to wprowadzać w czyn w naszym życiu? Czasami wszystko idzie bardzo dobrze, okazuje się, że przez cały dzień byliśmy uprzejmi, pełni miłosierdzia i sukcesów w pracy Zasypiamy z sercem pełnym pokoju, jesteśmy zadowoleni, wszystko poszło świetnie. Ale są też takie dni, że naprawdę nic się nie układa, od rana do wieczora jesteśmy w złym humorze, robimy głupstwa i nasze słabości biorą nad nami górę. W momencie kiedy idziemy spać, jesteśmy przytłoczeni i smutni, ponieważ ten dzień naprawdę był klęską. Wtedy trzeba znaleźć jakiś środek, żeby zasnąć ze spokojnym sumieniem, ponieważ noc jest po to, byśmy odpoczywali, a nie po to, byśmy się niepokoili. Noc służy między innymi po to, żeby wychwalać Pana poprzez nasz spokojny sen.

W takim momencie możemy modlić się: „Panie, ten dzień naprawdę nie był wspaniały, przepraszam Cię. Pomóż mi, żeby jutro było lepiej. Dzisiaj przegrałem wszystkie pojedynki, całą walkę i nie udało mi się oddać Ci chwały poprzez moją cierpliwość, miłosierne uczynki i inne cnoty. Straciłem wszystko, mój bilans jest na zero, ale wiem, że Twoja miłość jest o wiele większa od wszystkich moich błędów i grzechów. Ty, Panie, potrafisz z moich błędów wyciągnąć jakieś dobro. Może one pomogą mi stać się pokornym i bardziej miłosiernym wobec bliźnich - nie oceniać ich i nie osądzać. Panie, nawet jeśli przez cały dzień przegrywałem wszystkie moje pojedynki, to i tak jestem pewny, że teraz odniosłem zwycięstwo. Idę spać w spokoju, ponieważ mam ufność w Twoją miłosierną miłość i zaufanie w Twoje przebaczenie.”

Wszystkie przegrane potyczki można w ten sposób zamienić we wspaniałe zwycięstwo. Na tym polega walka duchowa. Jeżeli oczekujemy, że nie będziemy upadać, to popełniamy wielki błąd, ale jeżeli ufamy, że pomimo naszych upadków możemy dojść do szczytów świętości, to rozumiemy czym jest Boże miłosierdzie.

Odważne zaufanie w Boże miłosierdzie było siłą św. Teresy. Pod koniec swojego życia Teresa miała trudne doświadczenia. Bardzo cierpiała, zresztą tak działo się przez całe jej życie. Mimo to, zaufanie pozwalało jej wytrwać. Była pewna, że Bóg jej nie opuści, że od Niego może oczekiwać wszystkiego. Stało się to dla niej źródłem wielkiej mocy. Bardzo wzruszające jest to, że ostatnie słowa, jakie Teresa napisała, ostatnie linijki jej rękopisu autobiograficznego, rękopisu C, są wezwaniem do zaufania.

Trzeba w tym momencie podkreślić coś ważnego. Pragniemy takiego zaufania do Boga, jakie miała św. Teresa, ale gdy otrzymujemy wiele łask, to zamiast zaufania do Boga bardzo często wzrasta nasze zaufanie do samych siebie. Zaczynamy bardziej ufać własnym siłom niż Bogu.

Popatrzmy na taką sytuację. Kiedy wszystko w życiu układa się, kiedy jestem z siebie zadowolony, kiedy jestem pełen zapału i siły, wtedy mam przekonanie, że zaufałem Bogu. Ale kiedy przytrafi mi się upadek, błąd, który mnie zasmuci, albo ciężkie doświadczenie w życiu; kiedy jestem z siebie bardzo niezadowolony i widzę moją nędzę, wtedy okazuje się, że moje zaufanie słabnie. Mówię wtedy: „nigdy mi się już nie uda; tego już nie wytrzymam; nie ma dla mnie wyjścia”. Czego to dowodzi? Tego, że to, co do tej pory nazywałem zaufaniem Bogu, było w gruncie rzeczy zaufaniem we własne siły. Jeżeli ufam tylko wtedy, kiedy dobrze mi się dzieje, a nie ufam, gdy jestem ubogi, oznacza to, że wszystko opieram na sobie. Nie na tym polega zaufanie Bogu.

 On jest Miłością !

 Teresa kładła wielki nacisk na zaufanie. Praktykowała je bardzo odważnie i uczyła go wszystkich dookoła. Pod koniec swojego życia napisała ostatnie kilka linijek na temat zaufania, bo bała się, że zostanie źle odczytana. Jest to zapis bardzo wzruszający. W tym okresie swojego życia była chora na gruźlicę. Była tak słaba, że nie mogła pisać przy pomocy pióra i ostatnie linijki zostały napisane ołówkiem. A więc ostatek sił przeznaczyła na to, aby napisać kilka linijek o zaufaniu. Czego więc obawiała się Teresa? Rozumowania typu: „No tak, Teresa ufała Bogu, Teresa mogła wszystko od Boga otrzymać dzięki zaufaniu - to normalne! Przecież ona była świętą! Nie miała żadnego śmiertelnego grzechu. A co ze mną? Z całym moim bagażem nieszczęścia i z wszystkimi moimi błędami, które popełniam? Nie mam prawa mieć nadziei w Bogu”.

Zły duch, oskarżyciel, bardzo często nam to podpowiada: „Z powodu twych grzechów i błędów nie masz prawa mieć nadziei i w zaufaniu oczekiwać wszystkiego od Boga”. Oto, co pisze na ten temat Teresa: „To nie dlatego, że nie popełniłam żadnego grzechu, nie z tego powodu zbliżam się do Boga. Czuję, że gdybym na sobie miała wszystkie możliwe grzechy, to i tak miałabym to samo zaufanie, i tak bym poszła ze skruszonym z żalu sercem poprosić o przebaczenie. Poszłabym rzucić się w ramiona Chrystusa, gdyż wiem, jak drogi jest Mu syn marnotrawny, który do niego powraca. To prawda, że w swym uprzedzającym miłosierdziu dobry Bóg uchronił mnie od grzechu śmiertelnego, lecz nie dlatego, wcale nie dlatego, idę ku Niemu z ufnością”.

Innymi słowy: mam wielkie zaufanie do Boga, ale nie z powodu moich własnych cnót, nie dlatego, że Bóg zachował mnie od grzechu. Mam do Niego zaufanie, ponieważ On jest Miłością, Przebaczeniem i Dobrem. Nawet gdybym popełniła wszystkie możliwe przestępstwa, nie odbierze to niczego mojemu zaufaniu. Rzuciłabym się w ramiona Jezusa z pewnością, że zostanę przyjęta i z pewnością, że otrzymam przebaczenie.

 Maria Magdalena i dobry łotr

 Jest taka święta, którą Teresa od Dzieciątka Jezus bardzo lubiła - Maria Magdalena. Lubiła ją właśnie z powodu jej odwagi jawnogrzesznicy, która, ku wielkiemu zgorszeniu faryzeuszy, potrafiła rzucić się do stóp Jezusa. Maria Magdalena zrozumiała miłość Jezusa. W swoim sercu kobiety grzesznej wiedziała, że nie zostanie odrzucona, że Jezus nie będzie nią pogardzał, lecz że zostanie przyjęta, zostanie pokochana. To, co szczególnie poruszyło Teresę, to właśnie odwaga Marii Magdaleny i to, że wielka grzesznica stała się wielką świętą.

Jest jeszcze inny święty, którego Teresa bardzo lubiła - to „dobry łotr”, a więc jedyny święty, który został kanonizowany przez Jezusa. Nie odbył się żaden proces beatyfikacyjny czy kanonizacyjny w Rzymie. Jezus go kanonizował. A wydawałoby się, że dobry łotr na to nie zasługiwał. Stało się tak dlatego, iż w jego sercu obecne było zaufanie Jezusowi. On powiedział: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (Łk 23,42). Zwrócił się z zaufaniem do Jezusa w ostatniej chwili swojego życia i to wystarczyło, by dostał się do nieba. Ta scena z Ewangelii bardzo głęboko poruszyła Teresę. Dzięki niej mogła lepiej zrozumieć serce Jezusa, które jest o wiele większe od naszych wyobrażeń.

Myślę, że największym naszym grzechem jest to, że my sami nakładamy ograniczenia na miłość Boga i stawiamy granice Jego miłosierdziu. Tymczasem powinniśmy otworzyć nasze serca na miłosierdzie i prosić Pana o przebaczenie naszych grzechów. Musimy uznać nasze ubóstwo. Prawdziwa pokora polega na bardzo jasnym uznaniu naszej nędzy i ubóstwa, ale na takim uznaniu, które będzie się jednocześnie wyrażało w zaufaniu.

Tak na przykład modlił się celnik w świątyni. On, w swoim ubóstwie, nie odważył się wejść dalej do świątyni, ale jego modlitwa była pełna zaufania: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika” (Łk 18,13). Jezus powiedział, że on właśnie został usprawiedliwiony, co w języku biblijnym oznacza, że stał się świętym. Myślę, że nieograniczone zaufanie Bożemu miłosierdziu jest jednym z najpoważniejszych punktów przesłania św. Teresy. Teresa oddała się Miłości miłosiernej całkowicie.

 Wdzięczność

 Kolejną charakterystyczną cechą dziecięctwa duchowego jest wdzięczność, a więc zdolność dziękowania Panu za wszelkie dobro przez Niego uczynione. Prawdą jest, że jeżeli zrozumieliśmy, jak bardzo Pan jest miłosierny, to można Mu za to tylko dziękować. Najpewniejszym środkiem otrzymania Ducha Świętego jest uwielbienie i dziękczynienie.

Teresa również tego doświadczyła. Usiłowała dziękować na różne sposoby. Chciała wyrazić wdzięczność Jezusowi jak tylko mogła. Ilekroć dziękujemy Panu za otrzymaną łaskę, otrzymujemy następne. Tym, co najbardziej przyciąga łaski dobrego Boga, jest wdzięczność. Jeżeli będziemy dziękowali Bogu za jakieś dobro, które nam wyświadczył, Pan zostanie tym poruszony i pośpieszy, aby uczynić nam następnych dziesięć dobrych rzeczy.

Brak wdzięczności zamyka nasze serca. Bardzo często pozostajemy zamknięci w sobie, w swoich trudnościach, w smutku, zniechęceniu. Dostrzegamy wszystko, co się nam nie układa, a przez to przestajemy widzieć coś, co już mamy. Gdy natomiast zaczynamy dziękować, nasze serca otwierają się. Pozwalamy Bogu coraz bardziej ujawniać Jego obecność i nawiedzać nas przy pomocy łaski Ducha Świętego. Myślę, że wszyscy doświadczyliśmy, jak bardzo dziękczynienie wyzwala nasze serca i otwiera nas na działanie Ducha Świętego. Próbujmy nieustannie okazywać Bogu wdzięczność i wyrażać ją na wszelkie możliwe sposoby.

 Miłość

Ostatni punkt nauczania św. Teresy, który jest również bardzo ważny - to miłość. Teresa rozumuje w ten sposób: jestem mała, jestem ułomna, nie mogę uczynić żadnych wielkich rzeczy dla Pana, dlatego będę robiła rzeczy drobne. Ale te drobne rzeczy będę robiła z wielką miłością. Bóg nie patrzy na wartość tego, co robimy, ale patrzy na miłość, jaką wkładamy w to, co robimy. A Teresa wkładała właśnie wiele miłości w te drobne rzeczy, które robiła - w codzienna pracę, w relacje braterskie.

Usiłujmy robić przyjemność Jezusowi, poprzez pełnienie drobnych rzeczy dla Niego. Myślę, że w tym również leży tajemnica świętości. Często jest nam przykro, że nie potrafimy robić wielkich, wspaniałych rzeczy, a w takim razie czyńmy drobne rzeczy z miłością. Święty Jan od Krzyża mówi tak: „Jeden akt czystej miłości ma większą wartość i jest o wiele bardziej przydatny Kościołowi niż wszystkie wspaniałe czyny całego świata”.

Św. Teresa opisuje, jak usiłowała żyć tym na co dzień, zwłaszcza w momentach posuchy: „Kiedy nic nie odczuwam, kiedy nie jestem zdolna do modlitwy, kiedy nie czuję się zdolna do praktykowania jakiejś cnoty, wtedy przychodzi chwila, żeby szukać małych okazji, drobnostek, które czynią przyjemność Jezusowi, które sprawiają Mu o wiele więcej zadowolenia i radości, niż panowanie nad całym światem czy jakieś męczeństwo, podjęte w sposób wspaniałomyślny; wystarczy mały uśmiech, jakieś przyjazne słowo, w takim momencie kiedy akurat nie miałabym ochoty albo niczego powiedzieć albo mieć bardzo przykry wyraz twarzy”.

Oto jak Teresa wcielała w życie to postanowienie - zwykły uśmiech. Teresa starała się uśmiechać nawet wtedy, kiedy jej serce krwawiło, kiedy cierpiała z powodu samotności, kiedy była niezrozumiana przez innych, kiedy czyniono jej raniące uwagi. Ona uśmiechała się, żeby sprawić przyjemność Jezusowi. Jest to pewien rodzaj ascezy. Spróbujmy mieć uśmiechniętą twarz nawet wtedy, kiedy jest nam bardzo źle. Taka asceza może być bardzo pomocna w postępie w życiu duchowym.

Teresa mówiąc, że szuka drobnostek, by sprawić Jezusowi przyjemność, przytacza przykłady z życia wspólnotowego. Zwłaszcza w trzecim rękopisie są wspaniałe strony opisujące właśnie miłość braterską i konkretny sposób, w jaki tę miłość przeżywała Teresa. Myślę, że ona ujawnia w tych fragmentach bardzo głęboką prawdę: sprawianie przyjemności Jezusowi polega na sprawianiu przyjemności braciom i siostrom. Za każdym razem, kiedy sprawiamy przyjemność któremuś z braci lub sióstr, czynimy przyjemność Jezusowi. „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. (Mt 25,40). Teresa opisuje, co Bóg w niej uczynił gdy w taki sposób zaczęła wyrażać swoją miłość do Jezusa: „Czułam jak miłosierdzie wkracza w moje serce. Musiałam zapomnieć o sobie, żeby sprawić Mu przyjemność i od tego momentu stałam się szczęśliwa”